Korea na rockowo

Czasami wydaje mi się, że kto usłyszał jedną koreańską piosenkę (nie licząc Gangnam Style), ten usłyszał już 90% z nich. Niezależnie, czy na tapecie mamy rock, disco czy pop, podstawą jest szybki rytm, prosta harmonia oparta na czterech akordach, popisowa i lekko zawodząca linia melodyczna plus smutny tekst o złamanym serduszku. Chodząc z Koreańczykami na norebang, czyli imprezy karaoke, jestem w stanie z powodzeniem zaśpiewać z nimi większość koreańskich piosenek, nawet jeśli słyszę je po raz pierwszy w życiu. Podchwycić melodię przy tak prostej harmonii to banał (lata praktyki w różnych chórach zrobiły swoje), tekst w środku frazy najczęściej improwizuję, bo jeszcze nie umiem czytać aż tak szybko. Dopóki początek i koniec się zgadza, to prawie nikt tego nie zauważa i wszyscy są pod ogromnym wrażeniem. Szkoda tylko, że prawie każda z popularnych piosenek kręci się wokół słów tak bardzo cię kocham, zraniłeś mnie, płaczę w samotności, wróć do mnie, nie wracaj do mnie, tęsknię, dam sobie radę bez ciebie. Ani się na tym koreańskiego uczyć, ani posłuchać z przyjemnością. Wystarczy się jednak rozejrzeć po Internetach, a nagle okaże się, że w Korei powstaje mnóstwo całkiem dobrej muzyki.

Zespoły w tym zestawieniu nie są dobrane według żadnego klucza, po prostu dzielę się tym, co do tej pory wpadło mi w ucho, choć nie ukrywam, że osobiste preferencje ciągną mnie głównie w stronę rocka i pochodnych. Jak kiedyś opanuję koreański do tego stopnia, żeby swobodnie zwiedzać tutejsze Internety, to pewnie znajdę mnóstwo jeszcze lepszych kawałków. Na chwilę obecną, te poniżej brzmią całkiem ciekawie.

Guckkasten (국카스텐)

Trochę jak Muse, trochę The White Stripes, momentami nie wiedzieć czemu kojarzy mi się z naszą Republiką. Sami siebie klasyfikują jako psychodeliczny rock, stąd też najprawdopodobniej nazwa – chiński kalejdoskop. Dorzućmy do tego niebanalne teksty, mocny wokal i coraz śmielsze eksperymenty z elektroniką. Jeśli nie uda mi się załapać na ich koncert, to będę mocno rozczarowana.




Jaurim (자우림)

Patrząc na wokalistkę trudno uwierzyć, że osiągnęli właśnie pełnoletniość – grają w niezmienionym składzie już osiemnaście lat. Przez lata ich styl ewoluował zaczynając od country przez blues, punk, hard rock aż po alternatywę. Przez cały ten czas wciąż wyróżnia ich niepowtarzalny i hipnotyzujący głos Yuny Kim.

The RockTigers (락타이거즈)

Najprawdopodobniej jedyni na świecie przedstawiciele stylu kimchibilly. Wesoło, rock’n’rollowo, tanecznie i z przytupem. Po odejściu wokalistki panowie zmienili nazwę i ponoć radzą sobie dalej całkiem nieźle, ale jak dla mnie to już zupełnie nie to samo.

10CM (십센치)

Wyglądają dość niepozornie – dwóch chudych chłopaczków z gitarą i bębenkiem. W życiu nie spodziewałabym się, że w lekko wzmocnionym składzie i z elektrycznymi gitarami będą konkretnie dawać czadu przed koncertem Tenacious D. Przyznaję się bez bicia, urzekł mnie do reszty ten akustyczny klimat i melodyjne chórki. Wolałabym tylko nie wiedzieć, skąd przyszła im do głowy taka nazwa…

Okdal (옥상달빛)

Troszkę podobne klimaty jak powyżej, tyle, że w wersji żeńskiej. Podstawowa różnica jest taka, że u dziewczyn zamiast gitarowego grania słychać głównie pianino i sekcję dętą. Całość brzmi niemożliwie słodko i uroczo, ale przy rozsądnym dawkowaniu daje radę się nie przesłodzić. Nie ma za to opcji, żeby po latach pielęgnowania porządnej rockowej chrypy wydobyć z siebie taki uroczy głosik. Próbowałam 😉

Jambinai (잠비나이)

Zupełnie nie mam pojęcia, jaki to jest gatunek muzyki. Instrumentalne granie, w brzmieniu dominują tradycyjne koreańskie instrumenty ludowe, ale w całości da się zauważyć rockowe inspiracje. Muzyka lekko niepokojąca, a przy tym hipnotyzująca, relaksująca i wręcz medytacyjna. Ponoć grali w Polsce w zeszłym roku, szkoda że nie miałam pojęcia, co to za jedni.

 

 

Dla koneserów muzyki mniej lub bardziej ekstremalnej dorzucę jeszcze parę perełek z ciut innego kosmosu. Żeby nie było, ostrzegałam! 😉

 

 

Gostwind (고스트윈드)

To jest jeden z tych zespołów, które się szczerze kocha lub nienawidzi od pierwszego usłyszenia – absolutnie jedyny i niepowtarzalny miks metalu i koreańskiej muzyki ludowej. O ile europejski czy arabski folk mamy w Polsce względnie osłuchany, o tyle tradycyjna koreańska technika śpiewu może się niektórym kojarzyć z obdzieraniem kota ze skóry. Osobiście jestem absolutnie zachwycona.

Crash (크래쉬)

Zaczynali sto lat temu od thrash metalu, skończyli się na Kill’em’All, a potem poszli w stronę trochę bardziej industrialnych klimatów. Moim zdaniem całkiem udany eksperyment.

Sad Legend (새드 레전드)

Trochę black metalu, trochę smętów, trochę inspiracji koreańskim folkiem i historią. Wszystkie wokale są dziełem jednej osoby (a w dodatku perkusisty), więc na koncertach pewnie sporo tracą. A szkoda, ten klimat zdecydowanie ma potencjał.

Dark Ambition (다크 엠비션)

Melodic black metal jeszcze raz. Im bardziej zagłębiam się w temat, tym bardziej jestem zaskoczona jak dużo koreańskich zespołów gra ten dość ekstremalny gatunek muzyki. Tutaj nawet zapuszczenie kudłów u faceta jest prawdziwym aktem nonkonformizmu – znam dosłownie trzech Koreańczyków z długimi włosami, z czego jeden zdążył już je ściąć pod naciskiem szefa i rodziny. Jakim cudem w takich warunkach rozwija się naprawdę ciężkie granie – za Chiny nie mam pojęcia.

Na koniec bonus: zdecydowanie najlepsza wersja Gangnam Style jaka dotarła do internetów. Zagrane ponoć na żywo w telewizyjnym show przez jakąś starą kapelę pudel-metalową. Tak starą, że aż już zdążyli pościnać fryzury na pudla. Jest moc!

2 responses to “Korea na rockowo”

Leave a Reply

Discover more from Made in Cosmos

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading