I co właściwie zamierzasz z tym zrobić?

Wspominałam już kiedyś, że strasznie mnie wkurza narzekanie? Podobno najbardziej denerwują nas w ludziach te cechy, których nie lubimy u samych siebie i ta na pewno nie jest wyjątkiem. Jakiś znajomy rzuci tylko luźno jakieś “Siemanko, co tam?” i się zaczyna: O masakra, tak mi się chce spać, że zaraz zaryję mordką w klawiaturę. Założę się o co chcesz, że to przez tę pogodę. Jeszcze roboty tyle, że nie wiadomo w co ręce włożyć, a po pracy muszę załatwić taką straszną masę rzeczy, że na samą myśl się odechciewa. Możnaby tak bez końca. Narzekanie tak się wtopiło u nas w standardowy small-talk, że zazwyczaj nawet sama nie zauważam, że to robię. Wróć, zauważam, ale dopiero wtedy, gdy na to samo pytanie zadane po angielsku (często dosłownie kilka minut później) z automatu wrzucam uśmiech nr 5 i recytuję “I’m fine, thanks. How about you?”.

Takie wspólne wywlekanie żali ma swoje dobre strony – inaczej nikt by tego przecież nie robił. Wielu ludziom, a kobietom już zwłaszcza, pomaga sam fakt wygadania się i podzielenia się swoimi problemami z drugą osobą. Ktoś nas przecież wysłucha, czasem nawet coś doradzi, najczęściej pocieszy, że u niego jest równie beznadziejnie. Czego chcieć więcej? A skoro już nam to doraźnie pomogło, to tak podbudowani możemy spokojnie wrócić do swojego życia aż do momentu kiedy kolejny raz nam się uleje.

Na przeciwnym biegunie mamy wyznawców pozytywnego myślenia, afirmacji podprogowych, wizualizacji czy tam jak się to teraz właściwie nazywa. Moda na tego typu cuda przypełzła do nas z Hameryki, ale z oczywistych względów u nas akurat przyjęła się tak sobie. Generalnie idea jest taka, że jeśli wystarczająco często będziesz powtarzał sobie, że jesteś zwycięzcą, staniesz się diamentem i odpędzał od siebie negatywne myśli, to cały Wszechświat pomoże ci w dążeniu do celu. Być może nie całą literaturę na ten temat napisał klon Paolo Coelho, ale odkąd skończyłam 16 lat brzmi to wszystko dla mnie na tyle niestrawnie, że jakoś nie mam ochoty testować kolejnych pozycji. Cóż, Wszechświat jest na tyle wielki, zimny, bezduszny i zajęty ciągłym rozszerzaniem się w nieskończoność, że tego typu afirmacje nieszczególnie go obchodzą. W przeciwnym razie co drugi nastolatek na świecie już dawno wylądowałby w łóżku z Jessicą Albą.

Na pierwszy rzut oka nałogowe narzekanie na wszystko i tak zwane pozytywne myślenie to dwie skrajne przeciwności. Obie postawy łączy jednak pewna, dość istotna cecha: poczucie, że sami nie mamy kompletnie wpływu na to, co się z nami dzieje. W obu przypadkach – zarówno gdy ktoś w kółko marudzi na to samo, jak i gdy w kółko opowiada mi o tych samych przezajebistych pomysłach na nigdy nieokreśloną przyszłość – mam czasem nieodpartą chęć, żeby spytać: “No dobrze, rozumiem, ale co właściwie zamierzasz z tym zrobić?.

Oczywista oczywistość numer jeden: są rzeczy na które nie mamy zupełnie żadnego wpływu, jak choćby ta nieszczęsna pogoda. Są i takie względnie upierdliwe, ale na tyle nieistotne, że nie warto sobie nimi tyłka zawracać. Jest wreszcie i trzecia kategoria: te, co do których jesteśmy w stanie coś zadziałać, a w dodatku zrobienie czegoś w tej kwestii nam się faktycznie i realnie opłaci. Cała sztuka polega na tym, żeby prawidłowo zidentyfikować sprawy należące do dwóch pierwszych kategorii i olać je z daleka ciepłym moczem, dzięki czemu pozostanie nam więcej siły i energii, żeby ogarnąć to, co faktycznie przydałoby się ogarnąć.

Oczywistość numer dwa: dla każdego ten podział będzie zupełnie inny. Najprostszy przykład na świecie: ile znacie kobiet, które nigdy nie narzekały, że są za grube? Część ze względów zdrowotnych napotka wyjątkowe trudności, więc dojdzie do wniosku, że nie warto się katować dla mało imponujących efektów. Kolejna część uzna, że zgrabny tyłek nie jest wart przeorganizowania sobie całego życia pełnego atrakcji pod ścisły reżim dietetyczno-treningowy. Jeszcze inne dojdą do wniosku, że problem był w ogóle z palca wyssany, bo przy wadze w normie nie warto uganiać się za ideałem z fotoszopy. Wreszcie są i te, dla których zrzucenie tych paru kilo jest na tyle ważne, że faktycznie poświęcą temu sporo czasu, energii i drobnych przyjemności. Żadne z tych rozwiązań nie jest dobre czy złe samo w sobie, wszystko zależy od priorytetów konkretnej osoby. Każde będzie sto razy lepsze niż bezustanne marudzenie na temat własnej wagi.

A kiedy już uświadomisz sobie, jak bardzo narzekanie na gruby tyłek jest bez sensu i postanowisz go ruszyć z kanapy i coś zrobić z tym fantem, to z przerażeniem przyłapiesz się zaraz na narzekaniu ciągle na cholerne zakwasy. A zaraz niedługo potem, na brak cholernych zakwasów (nie wiem, chyba nie dałam z siebie wszystkiego, może coś robię nie tak?). Co już w prostej linii nieuchronnie prowadzi do narzekania na to, że za dużo narzekasz. Cóż, ponoć uświadomienie sobie problemu to pierwszy krok do jego rozwiązania 😉

Leave a Reply

Discover more from Made in Cosmos

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading