Język a świadomość

Przez lata na różnych poziomach szkolnej edukacji miałam do czynienia z sześcioma różnymi językami, paroma kolejnymi interesowałam się hobbystycznie. Zawsze miałam wrażenie, że różnice między nimi są naprawdę spore – inna wymowa, inne przypadki i rodzaje (lub ich brak), inny zestaw czasów i trybów i inne reguły ich stosowania. Dopiero teraz, kiedy zaczęłam uczyć się koreańskiego, dotarło do mnie, jak bardzo wszystkie europejskie języki są do siebie podobne, i co to właściwie znaczy język obcy.

Pal sześć alfabet, te robaczki tak tylko groźnie wyglądają, ale w rzeczywistości składają się z dwudziestu czterech podstawowych liter w najróżniejszych konfiguracjach. Nieco gorzej jest z wymową, większość słów jest dla mnie absolutnie nieodróżnialna ze słyszenia i brzmi jak bliżej nieokreślone cindziangdzion, poza końcówkami zdań, które tubylcy pięknie i śpiewnie przeciągają. Moja dotychczasowa metoda, żeby skojarzyć sobie nowe słówko z czymś, co brzmi podobnie, właśnie wzięła w łeb, bo prawie nic nie kojarzy mi się z żadnym słowem w żadnym ludzkim języku. To wszystko byłoby jeszcze całkiem do przeżycia, gdyby nie gramatyka. Na bank musieli ją wymyślić w zupełnie innym Kosmosie.

Witamy w świecie, gdzie czasowników nie odmienia się przez osoby, liczby ani rodzaje, lecz przez… poziomy grzeczności. Poziomów jest całe sześć, z czego cztery w powszechnym użyciu – ten właściwy wybieramy w zależności od naszej pozycji w stosunku do rozmówcy. Siódmy, zarezerwowany dla rodziny królewskiej, nie jest już używany, choć nie wątpię, że w Korei Północnej nadal co poniektórzy go stosują. To wszystko trzeba jeszcze pomnożyć przez dwa, na wypadek gdyby osoba, o której mówimy, również była warta naszego szczególnego szacunku. Kiedyś zastanawiałam się, czemu w Korei pierwsze pytanie, jakie słyszysz, jest o twój wiek – oni po prostu ustalają, jak dalej mają się do siebie zwracać… Dorzućmy do tego jeszcze standardową odmianę przez czasy i tryby, stronę czynną i bierną i coś jeszcze i wychodzi nam dobre czterysta różnych form jednego czasownika. Na pocieszenie, praktycznie wszystkie są do bólu regularne, choć te reguły bywają czasem dość naciągane i pokręcone. Mam cichą nadzieję, że 95% z nich nigdy nie będę potrzebować.

Odmiana czasowników (a przy okazji i przymiotników, bo w koreańskim to w zasadzie to samo) to dopiero początek zabawy. Na kolejny ogień idą tytuły – mówienie per ty jest niegrzeczne i się go prawie nie stosuje, po imieniu wypada tylko do dobrych kolegów, mówiąc do lub o kimkolwiek innym należy posłużyć się odpowiednim tytułem, których jest kolejne całe mnóstwo. Korpo ułatwia sprawę o tyle, że po przełączeniu służbowego komunikatora na koreański przy każdym nazwisku stoi tytuł, jakiego należy użyć w kontaktach z tą osobą. Koreańskie korpo jest trochę jak wojsko, więc mnie to wcale nie dziwi, ale reguła ta nie przestaje obowiązywać nawet wewnątrz rodziny. Przykładowo, w koreańskim nie ma jednego słowa brat, lecz są trzy różne i zupełnie niepodobne, w zależności, czy o tym samym bracie mówi młodsza siostra, młodszy brat, czy starsze rodzeństwo.  Podobno we współczesnych rodzinach pomału się od tego odchodzi i dzieci mogą już nawet mówić po prostu “Kocham Cię, mamo!” bez brnięcia w tytuły i stopnie grzeczności, lecz jeszcze 1-2 pokolenia temu było to nie do pomyślenia.

Dopiero zaczynam moją przygodę z koreańskim, więc pewnie co chwila będą mnie zaskakiwać tego typu kwiatki. Ale już teraz trudno się nie zastanawiać, w jaki sposób taka a nie inna konstrukcja języka definiuje ich sposób postrzegania świata? I co w zasadzie było pierwsze: zamiłowanie do porządku, szacunku i hierarchii, czy język, który to wszystko systematyzuje? Jeżeli żyjesz w świecie, w którym twoje miejsce w porządku dziobania wyznaczone jest przez reguły gramatyki, jakie są szanse na to, że przyjdzie ci do głowy w ogóle pomyśleć inaczej? Nie da się przecież sformułować żadnych konkretnych myśli, które by były niezależne od języka. Młodzi Koreańczycy z Południa już coraz lepiej radzą sobie z angielskim, mają więc szansę poznać świat, gdzie nawet z własnym szefem można rozmawiać jak z równym, dyskutować, czy wręcz się nie zgadzać. Ci z Północy pewnie jeszcze długo takiej szansy nie będą mieli.

2 responses to “Język a świadomość”

  1. Jak dla mnie koreański nie jest taki trudny 😉 chyba najgorsze jest słownictwo, które nie chce wejść do głowy. Reszta, nawet dziwna gramatyka i odmiana czasowników nie jest taka zła 😉 powodzenia w nauce!

Leave a Reply