Kosmos. Po prostu kosmos.

Czy ktokolwiek jeszcze może twierdzić na poważnie, że Ziemia ma kilka tysięcy lat? Jak się okazuje, to możliwe. Według badań przeprowadzonych trzy lata temu 30% Amerykanów przyjmuje dosłownie na wiarę biblijną wersję historii Wszechświata, przy okazji odrzucając teorię ewolucji, Wielki Wybuch i w zasadzie całość współczesnej nauki. Kolejna jedna czwarta co prawda w ewolucję “wierzy”, jednak twierdzi, że zaszła ona pod wpływem boskiego natchnienia. Wydawać by się mogło, że w porównaniu z USA, u nas jeszcze nie jest tak najgorzej. Wystarczy jednak przeszukać polskie internety po “kontrowersyjnych” słowach kluczowych takich jak szczepionki czy GMO, a nawet na, wydawałoby się, względnie poważnych portalach można odkryć niezmierzone złoża absurdu.

“Żyjemy w społeczeństwie wyjątkowo zależnym od nauki i technologii, w którym mało kto wie cokolwiek o nauce i technologii.” Teoretycznie podstawową wiedzę na te tematy powinna obywatelom zapewniać szkoła, ale sądząc po wynikach tegorocznej matury, idzie jej wybitnie tak sobie. Co więc innego nam pozostaje? Czytelnictwo generalnie leży i kwiczy, więc z książek się ludzie raczej niewiele dowiedzą. Telewizja nigdy nie grzeszyła przesadną dbałością o edukację obywateli, nawet kanały teoretycznie dedykowane nauce, jak chociażby Discovery, obecnie z nauką, nawet tą popularną, niewiele mają wspólnego. W internetach za to wartościowe informacje są przemieszane z absolutnie każdą bzdurą jaką ludzki umysł jest w stanie wygenerować, nie wspominając o kotach. Niesamowitej liczbie kotów.

Co by jednak nie mówić, ostatnią instancją po jakiej można się spodziewać popularyzacji nauki są mainstreamowe, komercyjne stacje telewizyjne. Byłam więc mocno zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że amerykańska telewizja Fox podjęła się reaktywacji serialu Cosmos (prowadzonego w latach osiemdziesiątych przez Carla Sagana). Do tej pory Fox kojarzył mi się tylko z bajkami na kanale dla dzieci i najmniej rzetelnymi wiadomościami na świecie. Na dodatek współproducentem został Seth MacFarlane, znany z reżyserowania Family Guya i paru głupawych komedyjek. Efekt końcowy? Wyszło im naprawdę zaskakująco dobrze.
Pierwsze, co się rzuca w oczy przy oglądaniu serialu, to niesamowite animacje. Zaczynając od planet, mgławic, gwiazd i galaktyk, na strukturze związków chemicznych i samych atomów kończąc. Przeciętny absolwent polskiego gimnazjum raczej nie będzie zaskoczony faktami prezentowanymi w programie, ale co innego wyuczyć się teorii i wzorów, a co innego obejrzeć ładne wizualizacje, które naocznie ilustrują prawa fizyki, czy faktyczną skalę różnych zjawisk. Na ten przykład, niby każdy słyszał, że Wszechświat istnieje od prawie czternastu miliardów lat, ale jest to skala na tyle nie do ogarnięcia umysłem Homo sapiens, że trudno sobie wyobrazić jak krótki ułamek tego czasu istniejemy w ogóle jako gatunek. (Podpowiedź: bardzo krótki).
W każdym odcinku przedstawione są animowane historie naukowców ze wszystkich stron świata – od starożytności, aż po czasy współczesne – którzy przybliżyli nas do obecnego stanu wiedzy w jakiejś dziedzinie. Sporo miejsca poświęconego jest naukowcom zapomnianym – czy to z powodu kościelnej cenzury, presji wielkiego biznesu, płci czy po prostu wyprzedzenia swojej epoki o lata i niezrozumienia ze strony kolegów po fachu. Rzecz jasna, wszystkie historie zawierają skrót procesu dedukcyjnego, jaki musiał przejść dany odkrywca by dojść do swoich wniosków i dowody, które ostatecznie przekonały go o ich prawdziwości. Przy każdej możliwej okazji prowadzący (w tej roli genialny Neil DeGrasse Tyson) podkreśla, że nauka nie jest zbiorem twierdzeń i dogmatów, tylko procesem, że największym autorytetom w historii ludzkości zdarzało się mylić, że należy zachować zdrowy sceptycyzm wobec wszystkiego, co się usłyszy, ale w obliczu konkretnych i powtarzalnych dowodów trzeba je zaakceptować. Jest to jedna z tych nielicznych rzeczy w serialu, których w szkole niestety nie usłyszałam, a zarazem jedna z najważniejszych rzeczy, które dzieci w szkołach powinny usłyszeć.
Żeby nie było całkiem słodko i różowo, twórcom serii nie udało się uniknąć momentami przesadnego patosu. Bywa też, że podstawowe rzeczy wałkowane są w kolejnych odcinkach po kilka razy. Należy jednak pamiętać, że jest to produkcja celowana w amerykańskiego widza, i to raczej z tej młodszej grupy wiekowej. Zasadniczo jednak Cosmos podobał mi się bardzo, więc go gorąco i chętnie polecam, zwłaszcza jeśli ktoś tak jak ja lubi się pogapić w ładne widoczki gwiazd. Ponoć telewizja pierze mózgi – cóż, jeśli czymkolwiek warto dzieciom prać mózgi, to chyba tylko czymś takim jak ten serial.

Leave a Reply