Nie przespać życia

Niedawno uświadomiłam sobie, że nie jestem nieśmiertelna.Jakby się tak zastanowić, to niczego na tym świecie nie możesz być równie pewien, jak tego, że kiedyś umrzesz. Dobra, w sumie to jeszcze podatków, ale z tym drugim jakoś przecież da się żyć. Jakim cudem udało mi się więc przetrwać na tej planecie 25 lat bez najmniejszej refleksji jak zoptymalizować resztę dostępnego czasu? Statystycznie rzecz biorąc, mam jeszcze przed sobą mniej więcej 2x tyle lat, co za sobą, a jeszcze przy moim niezdrowym trybie życia…

Hmmm, pewnie dlatego, że jest mi, tak najzwyczajniej w świecie, po prostu całkiem dobrze. Przyznaję, miałam w tym wszystkim naprawdę więcej szczęścia niż rozumu. Po totalnym przebalowaniu całych studiów załapałam się do bardzo fajnej roboty (jakby mi ktoś 10 lat temu powiedział, że pokocham pracę w korpo, tobym się chyba udusiła ze śmiechu na miejscu), a przecież prawie nikt nie ma tak różowo. 25 lat uznałam z jakiegoś powodu za dobrą okazję, żeby usiąść na czterech literach i zastanowić się, co dalej. (Istnieje coś takiego, jak kryzys wieku półśredniego?) Dalej? Wróć, cokolwiek ostatnio świadomie planowałam gdzieś chyba w klasie maturalnej i właściwie to najwyższa pora, żeby w ogóle przypomnieć sobie, jak to się robi.

Czy już wspominałam, że kocham pracę w korpo? Jest jedna rzecz, której w pracy w korpo nienawidzę szczerze, gorąco i z całego serca: cele roczne. Weź tu człowieku siądź i wymyśl sobie jakieś pożyteczne, ambitne, obiektywnie weryfikowalne zadania, w dodatku jeszcze kreatywne, zwykłe “będę odpowiedzialnie i sumiennie wypełniał swoje obowiązki” nie wystarczy. Jeden sensowny cel, który udało mi się tam wpisać (trochę na ostatnią chwilę) to “napiszę wreszcie tę pieprzoną pracę inżynierską, którą powinnam była obronić 3 lata temu i wreszcie będę miała kurwa święty spokój a firma porządek w papierach”. No, jakoś może troszkę inaczej ubrałam to w słowa. A co z resztą? Oczywiście, że najlepiej zostawić to sobie na później, a jak cię złapie deadline wpisać byle co na szybko, to na pewno sprawi, że najbliższy rok spędzisz przy ciekawych, pomysłowych i twórczych zadaniach, które wykonujesz codziennie z przyjemnością. Jakkolwiek strasznie nienawidzę celów rocznych w korpo, tak widzę ich jedną zaletę: zmuszają człowieka do zastanowienia się choć przez chwilę, co by właściwie chciał robić. W sumie jak już siedzisz w tej pracy i ci za to płacą, to chyba dużo przyjemniej spędzić ten czas nad czymś naprawdę zajebistym, co po prostu sprawia ci frajdę, skoro masz taką możliwość. Fakt, w moim przypadku akurat trudno się skupić, bo dostaję mnóstwo maili, telefonów, itp. – taki urok każdego supportu – ale to nie znaczy, że się nie da wymyślić sobie czegoś fajnego.

A jak już się tak nad tym zastanowisz, to możesz przypadkiem dojść do wniosku, że to samo odnosi się do reszty czasu jaki masz do dyspozycji w ogóle. W grze zwanej życiem czas jest jedynym zasobem, którego absolutnie nigdy i w żaden sposób nie uda ci się odzyskać. Te wszystkie godziny spędzone nad Skyrimem, miliardowym sezonem Family Guya czy kolejnym rekordem 2048 były całkiem przyjemne, ale skoro można by było zająć się w tym czasie czymś naprawdę zajebistym? Jasne, w tym momencie raczej nie wstanę z kanapy i nie pojadę prosto na Mont Blanc, obóz paralotniarski czy trasę koncertową dookoła świata. Gorzej, że jak nie ruszę teraz tego tyłka i nie zrobię czegoś w jednym z tych kierunków, to raczej marne szanse, że uda mi się to w ogóle kiedykolwiek.

Wydaje mi się, że to jest właśnie ten powód dla którego pół biura u nas szczerze i bezinteresownie nienawidzi celów rocznych (a drugie pół zwyczajnie za nimi nie przepada): nic tak dobitnie i prosto w twarz nie pokazuje nam, że za cholerę nie mamy pojęcia, co i dlaczego tak właściwie robimy z własnym życiem. Na całe szczęście, przyznanie się do niewiedzy jest pierwszym krokiem do tego, żeby próbować świadomie przejąć kontrolę nad tym, na co faktycznie możemy mieć wpływ. Skoro już się znalazło przypadkiem na tym świecie i ma się przed sobą ileś tego czasu do wykorzystania, a do tego możliwość zrobienia z nim czegoś naprawdę fajnego, to chyba kompletnie bez sensu byłoby go rozpieprzyć na głupoty? 😉

To chyba dobrze, że nie jestem nieśmiertelna – przynajmniej dzięki temu czuję, że żyję. Trochę patosem niechcący zawiało 🙂

Leave a Reply

Discover more from Made in Cosmos

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading