Przychodzi baba do lekarza…

Niby nic poważnego, takie tam głupie przeziębienie. Niestety, trzeba jak najszybciej doprowadzić się do stanu używalności, bo w kraju kwitnącej kapusty coś takiego jak zwolnienie lekarskie najzwyczajniej w świecie nie istnieje. Jeżeli nie umierasz, nie urwało ci żadnych kończyn ani nie leżysz w szpitalu, to znaczy, że z całą pewnością nadajesz się do pracy i musisz się w tejże pracy zjawić. Nieobecność poskutkuje odliczeniem tych dni z urlopu, a umówmy się, mając do wykorzystania całe 15 dni w ciągu roku nie można sobie za bardzo poszaleć. W efekcie przeciętny chory Koreańczyk idzie od razu do lekarza po jakieś silne prochy, przychodzi do biura owinięty kocykiem i w chirurgicznej maseczce na twarzy, zaparza sobie herbatkę z żeń-szenia i dzielnie okazuje swoje poświęcenie dla dobra firmy. Jeszcze na tyle mi nie odbiło, żeby zakładać sobie to ichnie cudo na twarz, ale czymś by się przydało naćpać, jeżeli chcę przeżyć jakoś ten tydzień. A zatem do lekarza…

8072870285
Uważaj, żeby się nie przeziębić! – Źródło Twins Family Blog.

Szczęśliwie moje korpo, dbając o cenny czas swych pracowników, uruchomiło nawet placówkę lekarską w obrębie siedziby. Przychodzę tam więc z samego rana, zgłaszam się na recepcję, facet po drugiej stronie lady z westchnieniem zaczyna grzebać w papierach i daje mi w końcu stos kartek do wypełnienia. Imię, nazwisko, numer Aliena, adres, telefon, wzrost, waga, przebyte choroby, historia rodzinna, a ja ciągle jestem na pierwszej stronie… Dalej szczegółowe pytania: o mycie zębów, palenie, ile jednostek alkoholu spożywasz tygodniowo, jak radzisz sobie ze stresem, czy masz ostatnio obniżony nastrój, czy czujesz się gorszy od innych, czy w ciągu ostatniego roku zdarzały ci się myśli bądź próby samobójcze (że co do cholery?). Jak często miewasz ostatnio kłopoty ze snem? Czy jeśli od 3 dni nie mogę spać przez kaszel i katar to liczy się to jako objawy bezsenności? Przebrnąwszy przez kolejne dwie strony z pytaniami o objawy nerwicy i uzależnienia od hazardu (obie przetłumaczone na angielski tak fatalnie, że nie szło zrozumieć o co chodzi), odniosłam tą całą makulaturę na recepcję i pytam się gościa co dalej. Zrozumiałam tylko kidario dżusejo, proszę czekać, cała reszta to jakiś bełkot. Łamanym angielsko-koreańskim i na migi próbuję się dopytać: gdzie czekać, ile czekać, na co, który w ogóle pokój? Facet nie kuma nic, w końcu pokazuje mi drzwi gabinetu z napisem “Pulmonologist. Lung volume testing”. Panie, weź się pan zlituj, ja nie chcę żadnych testów pojemności płuc, przeziębiłam się po prostu, rozumiesz? Kamgi dyrosojo, need some medicine, jak ci to jeszcze mogę wytłumaczyć?!?

Jakaś laska z kolejki w końcu nie wytrzymała, złapała mnie za rękę i zaprowadziła dosłownie 15 metrów dalej, gdzie jak się okazało jest druga recepcja. Tam pełna kulturka, płynny angielski, chce pani zobaczyć lekarza? Proszę odbić kartę i iść do pokoju numer osiem. Dziękuję, to wszystko. Z wrażenia zapomniałam aż wrócić się do miłego pana po wypełnioną ankietę, no ale trudno, jest szansa, że przy jego angielskim i tak nie zrozumie nic z moich zwierzeń na temat depresji, samobójstw i picia (co jak się okazało, bywa tutaj potrzebne do pracowniczych badań okresowych, na które o mało co bym nie trafiła). Gorzej, że pomimo najszczerszych chęci nie udało mi się też znaleźć apteki, która znajduje się ponoć tuż przy samym wejściu do tego samego budynku. Wygląda na to, że w następnej kolejności czeka mnie jeszcze wizyta u okulisty…

Leave a Reply