Biurokracja

Wydawało mi się, że tym razem Koreańczykom nie będzie tak łatwo mnie zaskoczyć. Jestem tutaj już piąty raz, większość podstawowych rzeczy typu “jak nie zgubić się w komunikacji miejskiej” czy “gdzie do cholery są wszystkie śmietniki” mam w miarę obcykane, a całą papierkologię załatwia za mnie firma. Co więcej, mieszkając w hotelu mam zupełnie z głowy wszystkie przyjemności typu: szukanie mieszkania, podpisywanie umowy najmu, płacenie rachunków czy też instalacja i dezinstalacja internetu. Cóż więc może pójść nie tak? Otóż okazuje się, że bardzo dużo, na przykład…

Telefon

Jako, że moja stara cegła zasłużyła już na spokojną emeryturę, naiwnie zakładałam, że kupię sobie nowy, świeżutki telefon w Korei. Jak będą sensowne oferty, to może nawet w abonamencie, a jak nie, to wejdę sobie do pierwszego lepszego Samsung Store, wybiorę kolejną zabawkę (najprawdopodobniej kolejną cegłę, mniej niż 5 cali to nie telefon) i dokupię pre-paida. Zresztą, dwa lata temu widziałam w Suwonie na dworcu paru bezdomnych z całkiem przyzwoitymi smartfonami, więc chyba drogie nie są, prawda? No więc uprzejmie informuję, że można się zdziwić.

Nowe telefony bez abonamentu w Korei praktycznie nie funkcjonują. Trudno nawet ustalić, ile hipotetycznie kosztowałby sam z siebie nowy egzemplarz konkretnego modelu, bo bez podpisania cyrografu na przynajmniej dwa lata takiej zabawki nie dostaniesz. A tak się niestety akurat zupełnym przypadkiem składa, że cyrografy mają wyjątkowo złodziejskie. Dostępne plany abonamentowe zaczynają się mniej więcej od 38000 wonów (stu dwudziestu złotych) miesięcznie i kończą gdzieś na drugim końcu Kosmosu. Co prawda znalazłam gdzieś w internetach, że da się nawet w miarę tanio odkupić telefon używany (pod warunkiem, że masz pod ręką zaprzyjaźnionego Koreańczyka, który będzie robił za tłumacza), ale i tak należy go kupować z myślą o konkretnym operatorze, bo usuwanie simlocka też tu w zasadzie nie funkcjonuje.

Cóż, pozostaje odłożyć kupno telefonu (używanego bądź nie) odłożyć na czas bliżej nieokreślony i dorwać jak najszybciej jakiegoś pre-paida, w końcu w awaryjnych sytuacjach jednak się czasem telefon przydaje. Kolejna niespodzianka, zamiast pójść jak biały człowiek do kiosku, kupić starter za 5zł i dostać na zachętę smsy za darmo do wszystkich, tutaj nawet do głupiego pre-paida trzeba podpisać umowę w salonie. Mało tego, do podpisania tejże umowy potrzebne jest załatwienie kolejnej formalności, a mianowicie…

Karty Aliena

Serio, pełna powaga. Dokument nazywa się oficjalnie Alien Immigration Card i jest czymś w rodzaju dowodu tymczasowego dla obcokrajowców przebywających w Korei dłużej niż trzy miesiące. Tutaj wydawałoby się sprawa jest prosta: wypełniasz odpowiedni formularzyk, bierzesz zaświadczenie z pracy, paszport + ksero, zdjęcie paszportowe i równowartość 30$, idziesz z tym do urzędu, dajesz sobie zeskanować odciski wszystkich palców i gotowe. Gdzie jest haczyk? Czas oczekiwania wynosi mniej więcej trzy tygodnie, po tygodniu dostaje się numer rejestracyjny z którym teoretycznie możesz nawet próbować cokolwiek załatwić. (Litościwym milczeniem pominę tu fakt, że w praktyce jednak żeby załatwić cokolwiek, zaczynając od kupienia zmywacza do paznokci, i tak przydałoby się znać koreański.)

No dobrze, na numer rejestracyjny do karty Aliena trzeba jeszcze przynajmniej z tydzień poczekać, ale już teraz przydałoby się, żeby firma przelała jakieś pieniądze na start, bo kasa się kończy. Do tej pory wydawało mi się, że tutaj wszystko jest ciut droższe niż w Polsce, niektóre rzeczy, jak na przykład papierosy, bywają nawet sporo tańsze. Cóż, do tej pory nie próbowałam tutaj zrobić sensownych zakupów spożywczo-kosmetycznych, bo jak się okazuje ciut drożej to w porywach od dwóch do nawet czterech razy więcej. Oczywiście, centrala nie przelewa pieniędzy na zagraniczne konta, więc przydałoby się się jeszcze…

Konto bankowe

Ale jak tu otworzyć konto bez tej nieszczęsnej karty Aliena? Otóż zaskoczenie, da się, jedyne co wystarczy mieć to paszport. O ile dobrze pamiętam, nawet adresu nie potrzebują, wszystko miło, szybko, sprawnie, trzy podpisy, wymyśl PIN, dziękuję, do widzenia. Wygląda na to, że wreszcie udało mi się załatwić coś od ręki w tym kraju. A raczej wyglądało. Do momentu, aż przemiła pani z okienka wręczyła mi to:

ksiazeczka_bankowa_okladka
Kolorowa… co to do cholery ciężkiej właściwie jest?
ksiazeczka_bankowa
Tradycyjnie prawie wszystko po koreańsku – ale przynajmniej są uśmiechnięte baloniki 😉

Nie wiem, czy powyższe cudo ma jakikolwiek odpowiednik w normalnym świecie. Książeczka ponoć działa prawie jak karta płatnicza, można nią wypłacać pieniądze z bankomatu, a po wciśnięciu odpowiedniego guzika bankomat zadrukowuje ci ją informacjami o przeprowadzonych transakcjach i aktualnym stanie konta. Przydałoby się jeszcze ustalić, do jakiej dziurki się toto wsadza, bo do standardowego wejścia z całą pewnością nie pasuje. Dlaczego nie mogli mi wydać normalnej karty? No tak, mogłam się domyśleć, taki pakiet przysługuje tylko pełnoprawnym Alienom. Z wrażenia nie zapytałam nawet o dostęp internetowy do konta, jak już zostanę Alienem, to ich będę męczyć.

Na sam koniec, z absolutną wisienką na torcie odezwał się do mnie jeszcze…

DHL

Firma ta od tygodnia próbuje dostarczyć mi moje własne gacie, gitarę i parę pomniejszych sprzętów z Polski na miejsce. Jedyne, co musiałam w związku z tym załatwić, to podać szczegółową listę wszystkich sprzętów znajdujących się w kartonach (skąd się tam wzięło 20 par butów, skoro noszę cały czas 3 na zmianę, do tej pory nie mam pojęcia).

Kolega, który wylatywał razem ze mną, dawno już swoją paczkę otrzymał. Moja rozpiska się najwyraźniej komuś nie spodobała, bo ja zamiast paczki dostałam maila z prośbą o dostarczenie kolejnego wypełnionego formularza, skanu paszportu, wizy, oraz umowy o pracę, którą po długich negocjacjach udało się zamienić na zaświadczenie od HR (umowa właściwa jest po polsku i leży właśnie na dnie kartonu numer cztery). W przeciwnym wypadku będę zmuszona zapłacić cło za wymienione rzeczy w wysokości, bagatela, ciut ponad tysiąc złotych. Naprawdę chyba musiałam podpaść im poprzednim razem przemycając te trzy nadprogramowe flaszki…

Żeby było jeszcze weselej, okazało się, że formularz celny jest dłuższy niż te do wizy i karty Aliena razem wzięte, i zawiera na przykład takie pytania:

dhl_formularz
Formularz celny – pytanie numer 8 jest dosyć zaskakujące…

Słyszałam kiedyś, że w Korei porno jest zakazane, ale do tej pory traktowałam to trochę z przymrużeniem oka. Przed chwilą sprawdziłam z ciekawości jeden z popularnych portali i faktycznie, przekierowało mnie na jakąś rządową stronę (oczywiście nie pokwapili się sporządzić angielskiej wersji, więc nie mam zielonego pojęcia o czym tam piszą), a avast automatycznie zasugerował konfigurację VPNa.

Nie wiem, czym mi właśnie grożą, ale chyba powinnam sprawdzić.. ;)
Nie wiem, czym mi właśnie grożą, ale chyba powinnam sprawdzić.. 😉

Gdybym przypadkiem długo się nie odzywała, to znaczy, że właśnie zarekwirowali mi laptopa i go przeszukują pod kątem nieprzyzwoitych materiałów. Idąc dalej tym tropem, wcale bym się nie zdziwiła gdyby Jennifer Lawrence została tutaj aresztowana za demoralizowanie młodzieży. W tym kraju wszystko jest możliwe.

2 responses to “Biurokracja”

  1. Czytając to zaczynam żałować wszystkich słów pomsty, które rzucałem w kierunku polskich urzędów, prawa i ogólnie pojętego standardu życia. W Polsce naprawdę jest całkiem dobrze ;P

Leave a Reply

Discover more from Made in Cosmos

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading