Baczność! Koduj!

Po dwóch miesiącach w Korei nadal nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przez bałagan w papierach zamiast do korpo trafiłam niechcący do armii. Co prawda na szczęście nikt nie każe strzelać nam do siebie nawzajem, brak też codziennego śpiewania hymnu firmy na porannym apelu, (którym dowcipnie straszyli nas w Polsce na szkoleniu dla świeżaków), ale kultura pracy i komunikacji zdecydowanie kojarzy mi się ze strukturą co najmniej paramilitarną.

W koreańskim korpo nie ma menedżerów, są za to dowódcy na różnych szczeblach. Nazewnictwo poszczególnych szczebli bywa różne w zależności od specjalizacji danego działu, dlatego istnieją dodatkowe oznaczenia numeryczne, by zawsze było wiadomo, z kim ma się do czynienia. Dowódcy komunikują się z podwładnymi poprzez rozkazy, z którymi jak wiadomo się nie dyskutuje, nie zadaje niepotrzebnych pytań, tylko wykonuje natychmiastowo, nawet jeśli wymaga to pozostania w biurze do rana. Najżmudniejsze i najbardziej czasochłonne zadania przypadają oczywiście w ten sposób tym na samym dole służbowej hierarchii, którzy nie mają już tego komu zdelegować. Czasami mam wrażenie, że to jedyne osoby, które wykonują tu jakąkolwiek konkretną pracę. Jeśli twój bezpośredni szef jest generalnie w porządku człowiekiem (na co akurat nie mogę narzekać), to da się to wszystko jeszcze jakoś wytrzymać. Niestety, z tego co słyszałam od ludzi, zdarzają się i totalnie bezkarni psychopaci.

Jak się nietrudno domyślić, sponiewierany nocnymi i weekendowymi dyżurami świeżak wykorzysta pierwszą możliwą okazję, żeby się komuś odwdzięczyć. W ten właśnie sposób rodzi się fala. Jakiś czas temu, na służbową imprezę szef zaprosił zapoznawczo nowego praktykanta. Jeden z chłopaków podskoczył od razu do niego i zaczął nawijać, jak bardzo się cieszy, jak fajnie im się będzie razem pracowało i jak to strasznie szczęśliwy jest że będzie miał nowego kolegę w projekcie. Nieco starsza stażem koleżanka zaczęła wyjaśniać konspiracyjnym szeptem: “Widzisz, on do tej pory był w tym projekcie najmłodszy, więc przypadały mu wszystkie najgorsze prace. Teraz się cieszy, bo wreszcie będzie miał kogoś, komu będzie mógł oddelegować najgłupsze zadania.” Niby zrozumiałe, ale szefem tego projektu nie był nikt inny, niż ona sama…

Głównym winnym takiego stanu rzeczy wydaje się być Konfucjusz, którego poglądy świetnie przysłużyły się chińskim cesarzom do boskiej legitymizacji ich absolutnej władzy. Obecnie w Korei konfucjanizmu już się w zasadzie nie praktykuje, lecz jego duch jest nadal obecny choćby w regułach gramatyki. (Na marginesie: nie wiem czy my, Polacy, którzy bunt mamy niemal zapisany w genach, będziemy kiedykolwiek w stanie pojąć konfucjański system wartości. Co chyba wychodzi na plus, przynajmniej dzięki temu okazaliśmy się zdecydowanie bardziej odporni na importowany do nas kult jednostki.) Drugim czynnikiem jest konkretna, dwuletnia obowiązkowa służba wojskowa. Każdy młody chłopak, zanim jeszcze wejdzie na rynek pracy, jest kształtowany tak, by dobrze znał swoje miejsce w szeregu. Dziewczyny, zasługą Konfucjusza, i tak nie mają zbyt wiele do gadania.

Gdy na kolejnej imprezie służbowej szef wyznał nam szczerze: “Jesteście moimi żołnierzami! Razem będziemy walczyć i razem zwyciężymy!”, próbowałam kulturalnie zaprotestować. Powiedziałam im, że zamiast żołnierzem wolę być wiedźmą – taką, która jest w stanie dużo zdziałać nie walcząc z nikim, a czarując. Miałam wrażenie, że nikt z obecnych na imprezie za bardzo nie zrozumiał, o co w ogóle mi chodzi. Przestałam się dziwić, gdy usłyszałam, że instruktorka jogi motywowała znajomą do ćwiczeń, krzycząc “Fight!”.

One response to “Baczność! Koduj!”

  1. Świetnie się to czyta, mimo tego że jest tak mało komentarzy. Dobrze jest się dowiadywać na bieżąco o tym, co tam u Ciebie. Gdybyś nie prowadziła tego bloga to pewnie bym myślał, że nas wszystkich zostawiłaś i znalazłaś sobie własny kraj 😛

    Napisz może następnym razem o bardziej pozytywnych cechach Korei bo jak na razie to słyszę jedynie o zostawaniu w pracy do 22. C:

    K.

Leave a Reply